Szpital Uniwersytecki w Zielonej Górze

Google Translator

Data publikacji: 3 lipca 2019

Pierzemy cały rok, dzień za dniem

Pralnia to miejsce, bez którego trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie naszego szpitala. Pracuje na pełnych obrotach od poniedziałku do soboty od godz. 7 do 15. Zatrudnionych jest w niej 27 osób, wśród nich praczki, prasowaczki, pracownice szwalni i konserwatorzy. To małe przedsiębiorstwo wewnątrz zielonogórskiej lecznicy.

Przez pralnię przechodzi dziennie około 1,5 tony brudnych rzeczy. Tylko w minionym roku trafiło tam niemal 390 ton pościeli, koców, poduszek, odzieży operacyjnej, dziecięcej, mundurków lekarskich, a nawet zabawek, które – zanim trafią do najmłodszych pacjentów – muszą zostać wyprane i poddane dezynfekcji. – Nieraz musimy wyjmować z nich baterie, ale dajemy radę – śmieje się pani Karolina Koziorowska, zastępca kierownika działu administracyjno-gospodarczego.

Najpierw przyjętą bieliznę waży się, potem segreguje, a następnie – jeśli jest taka potrzeba – wkłada do komory dezynfekcyjnej. Dopiero potem jest prana i, po wyjęciu, kierowana jest do suszarek parowych i na magiel. Do szpitalnej pralni trafiają też rzeczy od klientów zewnętrznych: przychodni, przedsiębiorstw czy hoteli.

W pralni kręcą się bębny wielkich pralek. Wśród nich ostatnio zakupione dwa pullmany firmy Elektrolux, zwane tu „mercedesami wśród pralek”. Mają 90 kilogramów pojemności. Z jednej strony trafia do środka brudna bielizna, z drugiej wyjmowana jest czysta, co ważne, bo rzeczy nie mają ze sobą styczności. Taka pralka nie tylko pierze, ale od razu dezynfekuje. Na 100 kg bielizny potrzeba 2 kg proszku do prania.

W pralni znajduje się też szwalnia, w której szyje się bieliznę (piżamy, czy koszule nocne) i pościel, ale także naprawia rzeczy. – Szyta bielizna dobierana jest do potrzeb oddziałów. Na przykład teraz szyjemy na kardiologię, dodajemy więc serduszka. Gotowa bielizna jest droga i nie zawsze odpowiada parametrom, więc kupujemy materiały i sami to wykonujemy – mówi pani Karolina.

Najdłużsi stażem pracownicy zatrudnieni są w pralni już kilkadziesiąt lat. Najdłużej pracuje Dorota Turowska – 36 lat, 35 lat stażu pracy mają Aneta Molka i Eugeniusz Lis, rok mniej Jadwiga Toboła, Krystyna Drozdowska pracuje 32 lata, Krystyna Maroszek-Balina 30 lat, Krystyna Guzowska 29 lat, a Robert Konopiński 26 lat. Pani Karolina Koziorowska, która dozoruje pranie i pracowników od 25 lat, zapewnia, że  na ten „żelazny personel” może zawsze liczyć. – To bardzo ciężka praca, ale jesteśmy do niej przyzwyczajeni, więc pierzemy cały rok, dzień za dniem – mówi.