Szpital Uniwersytecki w Zielonej Górze

Google Translator

Data publikacji: 24 maja 2019

Gazeta Wyborcza „Żebyśmy mogli na naszej porodówce takiego dzieciaczka na dobrym sprzęcie, w spokoju dobrze obejrzeć” (24.05.2019 r.)

Nasz oddział ma za mało dobrej reklamy. A tu jest dobra opieka. Można rodzić w wodzie. W nowym centrum będzie już luksus. Kameralne sale do porodu z własna łazienką – zachwala dr Agata Kuszerska, nowa szefowa klinicznego oddziału położniczo-ginekologicznego w szpitalu w Zielonej Górze WIĘCEJ

Nasz oddział ma za mało dobrej reklamy. A tu jest dobra opieka. Można rodzić w wodzie. W nowym centrum będzie już luksus. Kameralne sale do porodu z własna łazienką – zachwala dr Agata Kuszerska, nowa szefowa klinicznego oddziału położniczo-ginekologicznego w szpitalu w Zielonej Górze

Na zielonogórskiej porodówce duże zmiany. Odszedł Sławomir Gąsior, który kierował oddziałem od kilku lat. Od miesiąca nowym szefem, a właściwie szefową klinicznego oddziału położniczo-ginekologicznego jest dr n. med. Agata Kuszerska. Lekarka pracowała wcześniej w Ginekologiczno-Położniczym Klinicznym Szpitalu w Poznaniu oraz w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Jest absolwentką Akademii Medycznej w Poznaniu, specjalistą położnictwa i ginekologii, a także specjalistą perinatologiem. Doktorat obroniła w 2014 r.

Maja Sałwacka: Na zielonogórskiej ginekologii wielkie zmiany. Jest nowa szefowa i będzie nowy sprzęt. Będą zwolnienia?

Dr n. med. Agata Kuszerska: Zamawiamy nowy sprzęt, powinien być już w lipcu. A ja się z nikim nie żegnam! Zespół jest bardzo obiecujący. Doświadczony, zgrany. Wkrótce wspólnie zrobimy całkiem fajne rzeczy.

Jakie?

–Zmieniamy charakter operacji w szpitalu. Dlatego zamawiamy laparoskopowy sprzęt i zgodnie ze światowymi standardami będzie więcej endoskopii, mniej laparotomii. Oczywiście mówimy o zabiegach, które da się w ogóle wykonać laparoskopowo.

 Wyciąć torbiel na jajniku?

– Tak. Jeśli pacjentka nie wyhoduje olbrzymiego guza np. 15-centymetrowego. Ale laparoskopowo można usunąć nawet całą macicę. I mogę się pochwalić, że pierwszy taki zabieg w naszym szpitalu mamy już za sobą.

I nie zostanie żadna blizna?

– Jedno wejście robimy w pępku i dwie małe dziurki na wysokości kolców biodrowych. Możemy usunąć całą macicę, jeśli nie jest powiększona, nie ma olbrzymich zmian. I wykluczony został rozsiany proces nowotworowy. Wcześniej trzeba także sprawdzić, jak wyglądają markery nowotworowe, jak wypadła cytologia, jak zachowuje się zmiana, np. czy jest ruchoma.

Prawidłowo zakwalifikowana pacjentka ma bardzo dużą szansę powodzenie operacji. Można powiedzieć, że zwiększenie liczby zabiegów endoskopowych to nasz priorytet.

Potrzebny sprzęt to…

– Potrzebujemy pełnego zestawu do mikroinwazyjnej chirurgii endoskopowej wykorzystywanej do laparoskopii i histeroskopii. Właściwie tego sprzętu jest potrzebne całe mnóstwo.

Byliśmy tak zacofanym szpitalem?

– Nie. Wykonywano tu operacje laparoskopowo, ale każdy sprzęt się starzeje. Jeśli chcemy robić bardziej zaawansowane zabiegi, musimy zrobić zakupy.

I nie chodzi tu tylko o sprzęt, którym możemy usunąć torbiele na jajnikach, ale także o urządzenia, które poszerzą diagnostykę niepłodności, ułatwią diagnostykę onkologiczną oraz pozwolą zdiagnozować i usunąć zmiany w jamie macicy.

Kto kupi sprzęt?

– Mamy to szczęście, że prezes szpitala rozumie, jak ważny jest zakup nowej aparatury, aby się rozwijać. Dzięki jego wsparciu udało się uzyskać na ten cel dotację z Urzędu Marszałkowskiego.

A kto będzie operować oprócz pani?

– Mam dwóch wiodących operatorów to: dr Artur Wachowiak i dr Wojciech Sandecki. Mają także specjalizację z onkologii, są w pełni wyszkoleni. Potrzebują tylko nowoczesnego sprzętu, żeby działać.

Porodówka, patologia ciąży, ginekologia. Trudno zarządzać tak dużym oddziałem?

– Nie. Nie robię przecież wszystkiego sama. Mam 13 specjalistów, siedmiu rezydentów. To jest coraz lepiej pracujący zespół. I chyba najliczniejszy oddział w szpitalu. Zajmujemy cztery piętra. I choć jesteśmy tak liczni, mam wakaty. Nadal brakuje nam zarówno lekarzy, jak i położnych.

Zielonogórski rynek nie kształci położnych. Muszą do nas przyjechać z innych ośrodków i trzeba je skusić, żeby tu zostały.

Pracą w nowiutkim Centrum Zdrowia Matki i Dziecka?

– Tak. I pracą w świetnym zespole.

Co w centrum będzie nas wyróżniać na tle Polski?

– Nowoczesne metody operacyjne. Liczę, że będą chciały się u nas leczyć pacjentki, u których wykryto łagodne zmiany w narządzie rodnym, ale także nowotwór. Pacjentki z zaburzeniami statyki narządu rodnego oraz pacjentki z nietrzymaniem moczu. Mamy porządny oddział patologii ciąży. Zespół jest nowoczesny, kształci się. Leczymy pacjentki z najczęstszymi patologiami położniczymi, jak cukrzyca, nadciśnienie, zagrożenie przedwczesnym porodem czy z przedwczesnym pęknięciem błon płodowych. Prowadzimy również pacjentki w ciążach mnogich, a także z wadami płodu. Liczymy, że uda się dostać kontrakt NFZ na badania prenatalne i je kontynuować oraz stworzyć pracownię diagnostyki wad płodu. Nie wyobrażam sobie, że taki ośrodek jak nasz nie będzie mógł wykonywać podstawowej diagnostyki prenatalnej u kobiet w pierwszym i drugim trymestrze ciąży.

Są testy, które z krwi matki potrafią oznaczyć DNA płodu i ocenić, czy dziecko urodzi się np. z zespołem Downa czy Edwardsa. Będzie je można kiedyś zrobić w szpitalu?

– Ocena wolnego DNA płodu jest testem komercyjnym, nierefundowanym przez NFZ. I pewnie to się długo nie zmieni. Test ma swoje zalety, bo jest nieinwazyjny, ale ma też wady. Nie jest w stanie zastąpić pełnej oceny kariotypu i klasycznej amniopunkcji.

Moja idea fix: nie powinno ograniczać się kobietom dostępu do badań prenatalnych! Powinny badać się nie tylko te po 35. roku życia, ale wszystkie ciężarne pacjentki. Dlatego zachęcam lekarzy ginekologów do współpracy ze szpitalem.

Czyli?

Chcę, aby w centrum powstała nowoczesna pracownia ultrasonograficzna. Żeby wszystkie pacjentki, których lekarze mają wątpliwości w ocenie anatomii płodu, mogły się z nami skonsultować. Żebyśmy mogli takiego dzieciaczka na dobrym sprzęcie, w spokoju dobrze obejrzeć. I wystawić opinię – czy jest źle czy dobrze.

Dlatego chcę uruchomić pracownię konsultacyjną dla mam oczekujących bliźniąt oraz kobiet, u których dzieci stwierdzono nieprawidłowości.

Dobry sprzęt to jaki?

– To dobry mercedes, czyli wart przynajmniej pół miliona złotych.

I obraz widziany w 4D?

– Tu panią zaskoczę. 4D wcale nie zwiększa rozpoznawalności wad. To raczej frajda dla rodziców. Widzą buźkę z prawej strony, z lewej, nosek, uszko.

A my potrzebujemy „kombajnu” do badań położniczych. Typowe 2D, umożliwiające badanie malucha od głowy do stópek, milimetr po milimetrze przez wykwalifikowany zespół.

Były ordynator Gąsior wprowadził standardy okołoporodowe. Pacjentki, które wolały rodzić w Sulechowie czy Nowej Soli, wróciły do Zielonej Góry. Coś się zmieni?

– Chciałabym wprowadzić dodatkowe standardy, które usystematyzują postępowanie personelu w trudnych przypadkach. Proszę pamiętać, że poród to sytuacja, która może powikłać się w każdym momencie i wymaga od personelu jednolitych, zgranych działań. Obecna praca porodówki nie wymaga gruntownych zmian, jedynie wprowadzenia nowoczesnych standardów postępowania. Więcej pracy przede mną na ginekologii. Zacznę od wprowadzenia protokołu ERAS.

To ułatwienie dla pacjentów?

– Protokół skraca pobyt w szpitalu, daje większy komfort. Zakłada, że pacjentka przed operacją nie musi być szczególnie głodzona, nie musi mieć czyszczonych jelit.

I nie wiąże się to tylko ze zmianą sprzętu, czy typu zabiegu, ale ze zmianą myślenia personelu. Na Zachodzie ten protokół funkcjonuje od lat. Dlatego wiemy, że to działa. Zrezygnujemy więc z głębokich lewatyw, pacjentki będą krócej pościć i co chyba najważniejsze – będą mogły popijać wodę.

Mamy zamówione koktajle proteinowe, które będziemy mogli stosować przed operacjami. Żeby rany lepiej się goiły.

Protokół ERAS znacznie poprawia komfort pacjentki.

Co do komfortu. Robicie także operacje, które poprawiają komfort życia.

– Tak. Np. plastykę sromu i krocza, operacje wysiłkowego nietrzymania moczu, a także w wyjątkowych przypadkach labioplastykę, która jest korektą wyglądu warg sromowych.

Zabiegi refunduje NFZ?

– Tak, ale muszą być wskazania. Nie chodzi, oczywiście, o przypadki drobnej korekty, ale te, które utrudniają życie.

W ogóle mój plan jest taki, żeby w zielonogórskim szpitalu można było zrobić wszystko. I żeby żadna pacjentka nie odeszła stąd z przysłowiowym kwitkiem.

Jeśli czegoś nie będziemy mogli zrobić, skierujemy kobietę tam, gdzie jej taki zabieg wykonają.

Byle wytrwać do końca budowy Centrum…

Sprzęt kupujemy już teraz. Nie ma sensu czekać, aż zakończy się budowa. Tracić czas i pacjentów.

W nowym Centrum powstaną pracownie z rezonansem, tomografem. Będą tam także dwie sale do operacji ginekologicznych i kolejne dwie sale do cięć cesarskich na oddziale porodowym. Dobudowanym łącznikiem łączącym obecny budynek z nowo powstałym, będziemy wozić z części ginekologicznej pacjentki na operacje. Gruntowny remont przejdzie również budynek, w którym jesteśmy teraz.

Chcemy zapewnić kompleksową opiekę nie tylko nad pacjentką w powikłanej ciąży, ale także pacjentką z dolegliwościami ginekologicznymi.

Zawsze udaje się uratować ciążę?

W położnictwie statystyka jest nieubłagana. Występują przedwczesne porody, pęknięcia błon płodowych. To się, niestety, zdarza. Mamy bardzo różną etiologię. I najczęściej nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. Czasami mimo zastosowanego leczenia po prostu się nie udaje.

Położnictwo rzuca każdego na kolana. To są chwile, które lekarz widzi do końca życia.

Cięcia cesarskie? Szpital do tej pory ich nie odmawiał. Blisko połowa maluszków rodziła się właśnie tak. Dzięki temu omijały nas przypadki, że dziecko rodziło się z silnym niedotlenieniem, porażeniem albo porodu nie przeżywało.

– Jeśli pacjentki mają wskazania – od okulisty, ortopedy, innych ginekologów – by nie rodziły naturalnie, nie zamierzam ich podważać. Tak samo, jak nie chciałabym, żeby ktoś podważał moje zalecenia. Lekarze muszą się szanować.

Są też panie, które się po prostu boją porodu. Być może są źle przygotowane, bo nie chodziły do szkoły rodzenia. Ale są także takie, które mają niski próg bólu. I to także trzeba zrozumieć.

Wielkość dziecka także jest wskazaniem. A dzieci rodzą się coraz większe…

– Ale takie dzieci rodziły się zawsze! Dzieci po 4,5 kg, po 5 kg. Ciocie piszczały, ile taki słodki bobas ma fałdek. Tych dzieci było dużo także 30 lat temu. Nie ma szalonej akceleracji.

Jedynie my lekarze, podchodzimy do dużych dzieci ostrożniej niż kiedyś…

Patrzymy nie tylko na wagę, ale także na wielkość główki i barków. Dystocja barkowa to poważne powikłanie podczas porodu. Bo rodzi się główka, a szeroki bark zostaje w kanale rodnym.

Jeśli wiemy, że jest duża dysproporcja między główką a barkami, wolimy zrobić cięcie.

A 20 lat temu nikt, by o tym nie pomyślał. Duże to duże, trzeba urodzić.

Niektórzy bagatelizują cięcie cesarskie, mówią, że to mały zabieg, nic bolesnego.

– Są w wielkim błędzie. To normalna operacja z otwarciem powłok brzusznych, ingerencją w macicę, jelita, które są dookoła i z ryzykiem groźnych powikłań – włącznie z zatorem, który zazwyczaj okazuje się śmiertelny.

Feministki walczą o to, by szpitale honorowały plan porodu, który ma przywrócić kobietom godność podczas rodzenia. Koniec z lewatywą, goleniem łona.

– Jestem za planem, ale świadomie stworzonym. Przychodzą jednak pacjentki, które odmawiają założenia wenflonu. U mnie nie ma takiej możliwości. To przekroczenie granicy bezpieczeństwa. Bo wenflon daje możliwość szybkiej reakcji, możliwość ratunku dla dziecka, matki.

Podobnie jest z goleniem. Kobieta powinna zrobić to w domu. Potem rany lepiej się goją, jest mniej zakażeń. A mi zależy, żeby wszystko odbyło się bez powikłań. Do planu porodu podchodzę zdroworozsądkowo.

Wspieram porody rodzinne, bo to całkiem fajna rzecz. Wsparcie bliskiej osoby jest bardzo ważne. Nie musi to być mąż, może być siostra, mama, przyjaciółka. Ale warto zabrać na porodówkę osobę zaangażowaną, która wymasuje plecy, pójdzie z ciężarną pod prysznic, porozmawia.

W szpitalu rodzi się rocznie 2 tys. dzieci. Pani chce, żeby rodziło się więcej.

– Nasz oddział ma za mało dobrej reklamy. A tu jest naprawdę dobra opieka. Mamy wannę, można rodzić w wodzie. W nowym centrum będzie już luksus. Cztery sale porodowe z własną toaletą i prysznicem. Dopiero w ostatniej fazie porodu kobieta trafi na łóżko porodowe. Choć osobiście położnych nie ograniczam. Mamy mogą rodzić w takiej pozycji, w jakiej jest im wygodnie, np. w pozycji wertykalnej.

Oczywiście musi być monitorowanie KTG. Wszystko w granicach bezpieczeństwa.