Szpital Uniwersytecki w Zielonej Górze

Google Translator

Data publikacji: 7 listopada 2018

Gazeta Wyborcza “Halo, halo, w szpitalu się pali! Strażacy wynoszą pacjentów z kłębów dymu” (07.11.2018)

24 strażaków, osiem wozów i kilkudziesięciu pacjentów do ewakuacji. – Dobrze, że spotykamy się tylko na ćwiczeniach – mówił Maksymilian Koperski, wiceszef zielonogórskich strażaków i główny dowódca ćwiczeń.

Ćwiczeniom z boku przyglądał się dyrektor zielonogórskiej lecznicy Marek Działoszyński. Takie akcje to dla niego nie nowość, był w końcu przez lata komendantem głównym policji. Ale tym razem dowodzenie akcją musiał oddać wiceszefowi zielonogórskich strażaków.

– Dobrze, że spotykamy się tylko na ćwiczeniach. Ale ćwiczyć trzeba, żeby wszystko było sprawdzone. Najważniejsze, by nasi ludzie dostali plan obiektu na dyżurce portierni. Wtedy sobie ze wszystkim świetnie poradzą – tłumaczył Maksymilian Koperski, zastępca komendanta zielonogórskich strażaków.

Scenariusz zakładał, że pali się pomieszczenie na pierwszym piętrze, na oddziale pulmonologicznym zielonogórskiego szpitala. Dym jest silny, trzeba natychmiast ewakuować pacjentów, dla których dym może być zabójczy. Chorują w końcu na płuca.

– Część pacjentów opuści szpital o własnych siłach, ale są takie osoby, które trzeba będzie wynieść. Do nich strażacy muszą dotrzeć najszybciej – tłumaczył Bogusław Rembisz, szpitalny inspektor.

Pierwszy na miejsce musi wjechać wóz z drabiną. – Żeby był jak najbliżej obiektu, żeby nikt go nie zastawił. Te ćwiczenia także pokazują, że musimy się mierzyć ze źle zaparkowanymi autami – wylicza Koperski. Na ćwiczenia wysłał cztery zastępy zawodowców i tyle samo ochotników. – Nasi strażacy wyjechali równocześnie z dwóch baz, na Sulechowskiej i Kożuchowskiej – wyjaśnia.

Strażacy muszą szybko ugasić pożar. Muszą też ewakuować pacjentów z trzeciego piętra, bo tam także pojawił się ogień. Strażacy oczywiście markowali gaszenie pożaru, ale ewakuację przećwiczyli naprawdę. Rolę pacjentów odegrali studenci Wydziału Lekarskiego UZ. – Głową w górę, panowie! – upominała z uśmiechem jedna z „pacjentek”, gdy strażacy znosili ją na noszach.

Akcja trwała godzinę. Prawdziwi pacjenci oddziału pulmonologicznego leżeli w tym czasie w zamkniętych salach. A pielęgniarki strofowały strażaków, by zbytnio nie zadymili korytarza, by nie zaszkodzić pacjentom. Potem rozpoczęły wielkie wietrzenie.

Autor tekstu: Maja Sałwacka